czwartek, 13 lutego 2014

Epicka komedia

Tytuł gry kłamie. Unepic jest grą przeepicką, przy której warto stracić kilkanaście godzin z życia. Ciężko opisać, dlaczego tak jest. Trzeba zagrać i samemu zobaczyć, o co chodzi. Ale cóż... ponieważ jestem masochistą i tak podejmę się wyzwania przedstawienia tego tytułu. Allons-y!
Zacznę od podstaw, czyli czym jest ta gra. A jest połączeniem rpg-a i plartformówki. W swoje łapki dostałem prosty, ale przyjemny system rozwoju postaci, tony przedmiotów i dziesiątki nieskomplikowanych, ale przyjemnych, a czasami komicznie zabawnych, questów. A wszystko to podano mi w dwuwymiarowej grafice, która już na dzień dobry zapewniła mi pełne sentymentów wspominania o starszych odsłonach serii Castlevania. Tyle na początek.
Dalej dodać trzeba, że gra głównie walką stoi. Ta choć prosta z pozoru (po jednej animacji ataku na każdą broń), jest jednak bardzo rozbudowana. Bardzo ważny wpływ na starcia ma szybkość ataku, zasięg broni i rodzaj zadawanych obrażeń. Mieczem mogłem walić w kościotrupy do upadłego, a te nic sobie z tego nie robiły. Jednak gdy machałem młotem, padały po jednym ciosie. Niestety znalazł się wśród oręża także topór, w tej grze iście imba broń, która działała skutecznie na wszystko, co się ruszało. Wartym wspomnienia jest jeszcze system magii, gdzie każda gałąź tej sztuki, wymagała osobnego źródła mocy, w tym wypadku różnokolorowych esencji wypadających z pokonanych mobów.
Rożnych taktyk, czarów i oręży mogłem, a wręcz musiałem, spróbować na bossach. Tych, zgodnie z tradycją pradawnych gier, można ubić łatwo, gdy znajdzie się nań odpowiedni sposób. Tłuc ich da się też czym popadnie, ale zajmuje to znacznie więcej czasu i kosztuje więcej mikstur życia, ponieważ wielkoludy przyłożyć potrafią. Szczególnie jeden, który sprawiał, że moja postać zaczynała świrować, a z czasem zabrała się nawet za samobójstwa. Potrzebowałem kilku porażek i wielu podejść, by poznać wszystkie sztuczki niemilca i go pokonać. Ale było warto się pomęczyć. Każdy sukces w grze jest odpowiednio nagradzany.
Pora na to, co w tej grze najpiękniejsze, czyli kampanię i questy. Te są przeepickie.* Sama kampania jest prosta, trzeba po prostu nawiać z zamku, do którego jakimś cudem główna postać trafiła prosto ze współczesnego kibla. I tak (prawie)heros, uzbrojony jedynie w zapalniczkę, rusza w głąb zamczyska. Tam szybko spotyka złego ducha. Ten, w wyniku nieudanego opętania, zostaje uwięziony w ciele nietutejszego nerda. A! I jeszcze dostaje imię: Zeratul. Znajome? Dla niektórych jak najbardziej. Tak własnie zaczyna się pomylona przygoda pełna kłótni, sarkazmu, szalonych i pomylonych zadań oraz najdziwniejszych zwrotów akcji, jakie w życiu widziałem. Ach, zapomniałem jeszcze o bardzo nietypowym zakończeniu i dziesiątkach nawiązań do mniej lub bardziej znanych produkcji fantasy i science fiction z Tolkienem i Star Trekiem na czele.

------------
* Chyba nadużywam tego słowa. XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz