poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Chaos niekontrolowany

Bomby, koks, Firefox. A do tego szalone akcje, krwawe jatki z tysiącami trupów, wybuchające samochody, czołgi na drogach, latające zwłoki, broń laserowa, bieganie nago i wielkie fioletowe dildo. Takie rzeczy tylko w Saints Row.
Pierwsza część serii opowiadała o początkach pewnego młokosa w gangu Świętych z Trzeciej Ulicy. Gra, jak na kolejnego klona GTA, okazała się podobno bardzo przyjemna w odbiorze. Miała niestety jedną wadę, która uniemożliwiła mi zagranie: wyszła tylko na x-klocka.
Więcej szczęścia miałem z drugą odsłoną. Nie tylko wyszła na poczciwego pieca, ale dostałem ją za darmo. Długo jednak ociągałem się z instalacją. To był błąd. Szalona historia odbudowy gangu, wzbogacona genialnymi tekstami, pokręconymi zadaniami i setkami okazji do siana totalnego zniszczenia była tym, czego akurat potrzebowałem. Mimo masy błędów i niedociągnięć, walka z innymi gangami o władzę okazała się tak przyjemna, że grę ukończyłem dwa razy.
Jeżeli miałbym naprawdę na coś narzekać, to na optymalizację. W kwestii sterowania gra została dobrze przerobiona pod pecety, ale dostosowanie produktu pod mnogość konfiguracji sprzętowych woła o pomstę do nieba. Tej po prostu nie było. Grać polecam na ustawieniach minimalnych, bo na maksymalnych Święci zamęczą nawet najmocniejszy sprzęt. 
Ach, wspomnieć muszę jeszcze o jednym minusie wersji pecetowej. Ta nie została wzbogacona o dodatki, które pojawiły się na innych platformach. Jest to jedna z upierdliwości współczesnego runku gier, ale tym razem nie ma za czym płakać, ponieważ i bez nich gra jest kompletna oraz daje masę zabawy.


Soczysty włóczkazm

Pora na część trzecią, znaną jako Saints Row: The Third, która jest dokładnie tym samym, czym dwójka. Tylko o kilka klas lepszym. Historia opowiedziana w grze była diablodynamiczna, bogata w zwroty akcji i sarkastyczne dialogi. Walka stała się bardziej efektowna. Wzbogacono ją o genialne ataki z rozpędu rodem z amerykańskich zapasów. Prowadzenie pojazdów stało się przyjemniejsze i bardziej intuicyjne. Dodano sporo, często szalonych i dziwnych, pukawek dla lepszego siania chaosu. Ba! Znalazło się nawet ogromne fioletowe dildo (wtf?!). Ale najlepsze okazały się szalone zadania.
Setki trupów i eksplozji? Są! Radosne rozwalanie miasta czołgiem? Również się pojawiło! Broń laserowa i pojazdy iście z filmów s-f? Tego zabraknąć nie mogło! Teleturniej żywcem wyciągniety z japońskiej telewizji, w którym punktowane było odstrzeliwanie uzbrojonych po zęby maskotek? Tak, nawet to się w grze znalazło. Okazało się nawet, że w Saints Row można nawet zagrać w grę. Tekstową. Oraz w nową wersję pradawnego Tanka. A nawet futurystyczną strzelankę.... kierując gadającym sedesem.
Można więc stwierdzić, że tytuł ten robi z nas małych seryjnych morderców, jak to wymysliła kiedyś pewna Prof. S. Jonalistka.* Gdzie tam. Poziom absurdu tej gry ciężko przenieść na świat rzeczywisty. Zresztą to tylko gra. Jeśli nawet demoralizuje, to w podobnym stopniu co filmy czy muzyka. I na pewno mniej niż niektórzy ludzie, z którymi człowiek może się spotkać w swoim żuciu. Ale starczy tego filozofowania.
Choćby dlatego, że muszę wspomnieć o jeszcze jednym elemencie gry, który moim zdaniem zasługuje na nagrodę za najlepiej  wyreżyserowanie zadanie. Przez całą misje w tle leci kawałek Power Kanye Westa. Wraz z jej początkiem wyskakujemy z helikoptera w stronę penthouse'a. W czasie spadania towarzyszą nam rytmiczne oklaski i chórki. Kto ma wyobraźnię, ten otworzy spadochron w ostatniej chwili i wyląduje w basenie równo z pierwszymi słowami wokalisty. Teraz można zacząć ostrą imprezę. I to w stylu, jak na trailerze gry z E3 A.D. 2011. Strzelanie w rytm muzyki i wyrzucanie przeciwników w momencie, gdy raper nawiązuje do skakania przez okno - bezcenne.
Jeżeli komuś jeszcze mało szaleństwa, to pora wspomnieć o dodatkach, które jeszcze podnoszą poziom absurdu. Poza małymi paczkami ze strojami, pukawkami i pojazdami (moim faworytem jest ten z latającą miotłą), twórcy pozwolili także na zabawę supermocami podczas pogoni za zmutowanym klonem jednego z bohaterów serii. Pojawia się też okazja udziału w produkcji filmu s-f. Co prawda klasy B (a może i Z), ale te efekty specjalne... Jednak mistrzem mistrzów okazały się igrzyska Profesora Genki, czyli pakiet kolejnych szalonych konkurencji wzorowanych na japońskich teleturniejach. Co tam strzelanie do maskotek, czy podpalanie szalonych fanów. Najlepszy jest "Włóczkazm Seksownego Kociaka", czyli dewastowanie miasta ogromnym kłębkiem wełny. Soczysta zabawa.
Zazwyczaj oceń nie wystawiam. Do tego Saints Row: The Third ma oczywiście swoje błędy mniejsze i większe. Jednak ilość dostarczanej zabawy i jej jakość sprawiają, że nie mogę dać dziecku studia Violiton mniej niż 10 na 10.


Kącik muzyczny

Podstawą ścieżek dźwiękowych w serii są wymyślone stacje radiowe, których możemy posłuchać podczas jazdy po wirtualnym mieście. Audycje wymyślone i nagrane na potrzeby gry poprzeplatano z kawałkami już bardziej prawdziwymi, które można usłyszeć każdego dnia poza grą. Znaleźć można Run DMC, Deftones, Pitbulla, Kelis i dziesiątki innych kapel oraz wokalistów reprezentujących niemal każdy znany gatunek. Pakiet uzupełnia jeszcze zestaw kompozycji klasycznych z Toccatą i Fugą d-moll Bacha na czele.
Saints Row: The Third dostało ponadto własną, oryginalną ścieżkę dźwiękową. Nie długą, ale za to świetną. Kompozycje są dynamiczne, bogate w dźwięki i genialnie podkreślają ostre akcje, w kilku misjach. Ponadto część kawałków świetnie broni się sama. Nawet nie najgorzej się przy nich tańczy na imprezie. A! Za muzykę odpowiada Malcolm Kirby Jr..

------------
* Tytuł by Smuggler & Mr Jedi; historia o msm z "CD-Action", gdzie umieszczono fragmenty pracy wspomnianej Prof. S. Jonalistki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz