Wpis zainspirowany artykułem w portalu gram.pl, w którym szło o promocję nowego kierunku w Warszawskiej Szkole Filmowej.
Komu zależy, ten się za gry bierze i przed maturą. A szkoły? Może i czegoś nauczą, ale tylko w teorii. Praktyki, pełnej nerwów z poprawianiem kodu, czy przepisywania po setki razy tekstów, bo ktoś chce coś zmienić (lub jednak zmienić coś wypada), nauczy tylko praca bezpośrednio na pacjencie. Jak już studia pod kontem gier, to tylko takie, które uzupełnią braki w naszej wiedzy i pozwolą na kilka innych dróg rozwoju, gdyby z grami nie wypaliło.
Znalezienie pracy w zawodzie po takiej szkole, to też nie lada wyczyn. Wielcy pracodawcy w pierwszej kolejności zatrudniają osoby o wyrobionej marce: scenarzystów, pisarzy oraz, co chyba oczywiste, projektantów, którzy w swoim portfolio mają znane i lubiane tytuły. Można oczywiście celować niżej, w mniej znaczące stanowisko. Jednak i tu łatwo nie jest. Nabór świeżej krwi na konkretne miejsce to proces długi i wielostopniowy. W dodatku nieraz się okazuje, że z licznych rzeszy chętnych nikt nie spełnia wymogów pracodawcy i cała szopka zaczyna się od nowa.
Najlepiej swoją przygodę z robieniem gier zacząć jako pasjonat i wraz z ludźmi podobnymi sobie kleić jakieś małe, niekoniecznie udane produkcje. I nie warto traktować tego od początku za jedyne źródło dochodu, acz jako hobby, małe poletko do zdobywania doświadczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz