środa, 5 grudnia 2012

eRPeGiem z wieżyczki

"Tower defense meets RPG!" - Shut up and take my money!
W taki oto radosny sposób zaakceptowałem fakt istnienia gry Defender's Quest. Jako wieloletni zjadacz erpegów i fanatyk katowania wieżyczek po nocach byłem piekielnie uradowany, kiedy to w sposób wręcz perfekcyjny połączono dwa moje ulubione gatunki. A jeszcze większą frajdę sprawiło mi stracenie ponad czterdziestu godzin życia przez to flashowe cudeńko. W grze nie tylko mamy kampanię, w której bronimy się przed licznymi falami na coraz to nowszych mapach, ale też fabułę. Może nic wielkiego, odkrywczego, czy też epickiego, ale jest. I to się liczy. Liczy się także to, że pod koniec możemy dokonać wyboru moralnego, aby zadecydować o losie naszej ekipy (si, ekipy, zamiast wieżyczek mamy członków naszego dosyć licznego teamu). Ale po kolei.
Po pierwsze główną postacią jest Azra, która jest celem potworów w każdej kolejnej fali. Sama, jako osoba dość wątła, nie walczy. Do tego ma praktycznie cały oddział bohaterów najmowanych po drodze. No może pewną unikalną szóstką, która sama nam się wpycha w trakcie przygody.
Po drugie, przygoda. Tutaj podzielona na kilka aktów, a każdy z nich podzielony na jeszcze kilka questów. Przy czym questem tutaj raczej można nazwać każdą nową mapę. Aby było ciekawie, wszystkie są opatrzone fabularnymi wstawkami. Nasze zadanie na prawie każdej mapie jest takie samo: nie pozwolić, aby zbyt liczna grupa niemilców dotarła do Azry. Czasami tylko pojawiają się opcje dodatkowe, w postaci ubicia przy tym jakiegoś bossa. Ot niby niewiele gry z tego. Ale policzmy wszystko. Sama kampania składa się około z 70 map. Każdą można rozegrać na jednym z czterech poziomów trudności. Z czasem dostajemy także dostęp do 6 lub 8 zadań specjalnych, czyli takich dłuższych serii obrony. I to starczy nawet na 20 godzin gry. Jednak po ukończeniu gry pojawia się opcja "New Game +". Pozwala ona na rozpoczęcie nowej gry z postaciami i ekwipunkiem jaki udało nam się zdobyć w pierwszym podejściu. Aby było ciekawiej, poza dotychczasową kampanią i wyzwaniami z mocniejszymi przeciwnikami, dostajemy też... A nie powiem. Kto chce, odkryje sam. Ale powiem, że warto. Nie jest to niestety gra, którą można katować godzinami. Mimo wielu opcji typowych dla gier RPG, zabawa potrafi się szybko znudzić, dlatego zalecam ten tytuł jako zapychacz wolnego czasu.
Na sam koniec zostawiam kwestię muzyki stworzonej przez Kevina Penkina (wiem, nazwisko mówi tyle, co tytuł gry; ot, pewnie człowiek z paczki tworzącej grę). Od razu słychać, że nie są to wielkie kompozycje grane przez wielką orkiestrę. Prezentują taki nieco minecraftowy poziom. Są jednak na tyle przyjemne, aby nie przeszkadzać w zabawie. Ba! Są na tyle dobre, że warto ich posłuchać także osobno czasem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz