poniedziałek, 21 lipca 2014

Motylki, lateks i inne japońskie perwersje

Jest gra, w której poziom absurdu mocno wykracza poza granice ustalone przez serię Devil May Cry. Tytuł o świecie bardziej porąbanym niż ten, z historii o synu Spardy. Bohaterka, której legendarny Dante może buty czyścić. A jej imię to Bayonetta. Do białowłosego jeszcze kiedyś wrócę. Dzisiaj opowiem trochę o przygodach seksownej bibliotekarki*.
Historia, która kręci się dookoła tytułowej bohaterki, pełna jest odkrywania własnego pochodzenia, poszukiwania celu w nim, kreowania przyszłości. Znajdzie się i miejsce dla walki dobra ze złem, którą ukazano inaczej niż zazwyczaj, oraz dla niejednego motywu zemsty. Wszystko przepleciono masą elementów komicznych, pozwalających na chwilę odsapnąć od ciężkich dywagacji filozoficznych. Ale bądźmy szczerzy: kto w to grał dla fabuły? Ona jest tu równie potrzebna, jak w filmach po.... Jak w filmach edukacyjnych dla osób pełnoletnich. I nie ma w tym zbyt wiele przesady. Prezentowana opowieść jest jedynie pretekstem do piekielnie widowiskowej rąbanki i dziesiątek scen z mniejszym lub większym podtekstem erotycznym. Tworzonym oczywiście pod napalonego i śliniącego się piętnastolatka z Tokio, tudzież innego regionu Japonii.
Przerywników filmowych w grze jest masa, jak na japońskie standardy w sumie przystało. Część została wyrenderowana, inne są tworzone bezpośrednio na silniku gry. Jednak do ciekawszych można zaliczyć te trzecie, na których animacje postaci się zatrzymują i na wszystko nakładany jest filtr starej kliszy fotograficznej. W samych przerywnikach znajdziemy masę walk i scen o mocno erotycznym charakterze. Nieraz jedno z drugim ostro wymieszano. Do tego dorzucono trochę scen komicznych i masę nudnych rozmów i monologów. Najważniejsze jednak, że możemy się przyjrzeć w nich naszej bohaterce.
Istota ta, o wyglądzie bibliotekarki nimfomanki i strasznie nierealistycznej figurze oraz w obcisłym stroju ze skóry i lateksu (a tak naprawdę to z włosów o.O), swym wyglądem (serio, typowa napalona nauczycielka z filmów na P) i zachowaniem (ach, ten lizak) ma ostro prowokować i przyciągać graczy płci męskiej do gry. W Japonii może i działa, ale na zachodzie przyjemności z zabawy szuka się bardziej w eksterminacji wrogów niż podziwianiu protagonistki.
A eksterminować jest jak i czym. Nasza bohaterka posiada spory arsenał zabawek (nie, nie tych z sexshopu). Na wstępie otrzymujemy ledwie cztery pistolety. Arsenał można rozbudować o strzelby, bazuki, miecze, bicze i kilka innych bardzo absurdalnych zabawek, którymi będziemy szerzyć sprawiedliwość. Podstawowy zestaw niejednokrotnie zostanie wzbogacony o oręż pozostawiany przez ubitych wrogów. Nie należy on do zbyt wytrzymałych, ale za to pozwala na efektywne i efektowne przerzedzanie anielskich zastępów.
Wspomnianą efektowność będzie jednak ciężko przedstawić słowami. Animacji ataków w grze są setki, od tych podstawowych, gdzie jedynie machamy bronią, po te kończące kombinacje, w których część stroju (tego z włosów) naszej wiedźmy zmienia się w olbrzymią pięść lub buta widowiskowo wbijającego obcas w rozbryzgującego się anioła. Nieraz przyjdzie nam wykonać atak specjalny, który jest połączeniem średniowiecznej tortury ze sporą domieszką ostrego sado-maso. Po prostu level japan, tego się nie ogarnia, to się podziwia. Szczytem szczytów są jednak egzekucje przeprowadzone na bossach. Na dobry początek bohaterka odprawia inkantację wyglądającą niczym taniec erotyczny, jej strój znika i przemienia się w smoka, olbrzymią skolopendrę, pająka lub ręce. Ten dziwny twór zagryza, dusi lub... gra ubitym przeciwnikiem w siatkówkę. Serio, tego nie da się opisać. Polecam zobaczyć to i owo na filmikach pochowanych po internetach.
Gra nie samą walką stoi. W trakcie zabawy przyjdzie nam się zmierzyć z kilkoma wyzwaniami z nieco innej, i jeszcze bardziej absurdalnej, beczki. W dodatku wszystkie sprawiają wrażenie wyciągniętych z gier sprzed kilku dekad. Pierwszym urozmaiceniem jest minigierka pomiędzy kolejnymi etapami. Wygląda na żywcem przeniesioną z jakiegoś salonowego automatu. A zabawa jest tu całkiem prosta: mając ograniczoną liczbę strzałów wykręcamy jak największy wynik strzelając do tałatajstwa szwendającego się w polu widzenia. I jeszcze ta klimatyczna nuta, o której później. Poza tym znajdziemy jeszcze dwa etapy z motocyklem. W pierwszym pędzimy autostradą, w drugim... Tego nie zdradzę, to jest zbyt dziwne. Kto chce, ten zobaczy. Mistrzem mistrzów jest natomiast fragment polegający na ujeżdżaniu pocisku balistycznego. Tak, dobrze widzicie. To nie jest pomyłka.
Na koniec słów kilka o końcu. Również nietypowym. Gdy człowiek już widzi napisy końcowe, te zostają solidnie zmaltretowane i gra trwa dalej. Tak przyjemnego i interaktywnego outro jeszcze nigdy nie widziałem.
To co opisałem, może wydawać się dziwne, pomylone, zboczone, niegrywalne, a nawet popieprzone. Tu mam jednak złą wiadomość: ta gra jest jedną z najprzyjemniejszych w jakie grałem. Poziom absurdów, podtekstów seksualnych, kontrast między sztywną powagą a pokręconym pastiszem i jakość techniczna całości tworzą z tego tytułu naprawdę kawał solidnej rozrywki wartej najwyższej oceny.Ach, jest jeszcze ta pokręcona muzyka...


Kącik muzyczny

Muzyka za która opowiada Hiroshi Yamaguchi i współpracujący z nim inni kompozytorzy. W tym wypadku niełatwo wymienić gatunki przewijające się przez całą ścieżkę dźwiękową. Jest ona totalnym miszmaszem wszystkiego ze wszystkim. Zestawieniem kompozycji, gdzie jedne są genialne, a drugie strasznie kiczowate. Jednak w samej grze wszystkich słucha się równie przyjemnie, ponieważ dźwięk tworzy w tym tytule z obrazem uzależniająca mieszankę wybuchową.
Do naszych uszu dotrą mieszanki elektroniki z rockiem, jazzu z techno i inne dziwactwa. Nie zabraknie też klasycznych chórów gregoriańskich, pompatycznej muzyki symfonicznej czy totalnego kiczu iście z japońskich programów dla nastolatek.
Na własny akapit zasługuje motyw przewodni gry, jazzowy standard Fly Me to the Moon, który usłyszymy w dwóch wersjach. Pierwszy, opisany jako Infinite Climax Mix, jest naprawdę dobry. Szczególnie gdy chcesz, aby torturowany przez ciebie szpieg sam przewiercił sobie uszy. Choć na dłuższą metę można się nawet przyzwyczaić. Wersja druga, słyszana jedynie w trakcie napisów końcowych, koi nerwy i leczy duszę. Za to wykonanie odpowiada legenda muzyki amerykańskiej - Brenda Lee.

------------
* Seksownej w japońskim znaczeniu tego słowa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz