środa, 14 maja 2014

Wspomnień czar

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce, w czasach gdy internet był jedynie ciekawostką, a komputer o mocy współczesnego miksera największym marzeniem, całe hordy dzieciaków zagrywały się przy telewizorach na legendarnym sprzęcie, który znamy jako PEGASUS.
Ach, to były czasy. Wspólne posiadówy przed telewizorem i przechodzenie Contry w duecie po raz tysięczny. Częste wizyty w na wpół legalnych wypożyczalniach dyskietek. Wielkie święta, gdy na targowisku udało się kupić wymarzoną grę. I ta radość, gdy dostało się pierwszą konsolę w swoim życiu. Ach....
Nim jednak człowiek doczekał się własnego sprzętu, najpierw trochę czasu spędził u znajomych. Mój pierwszy kontakt z elektroniczną rozrywką przypada dokładnie na połowę lat 90. Kuzyn posiadał cudo niezwykłe jak na tamte czasy i realia. Gdy wszędzie panowały Pegasusy, u niego pod telewizorem leżał oryginalny japoński Famicon z tymi swoimi kanciastymi padami. Skąd się to tam wzięło, do dziś jest tajemnicą.
Pegasusa w jego najbardziej znanej formie zobaczyłem dopiero później u jednego z kolegów. Z wyglądu wynalazek ten był diablopodobny do wspomnianego Famicomu, acz nie raził już tak kantami.
Moją pierwszą konsolą była czarna skrzyneczka z niebieskimi przyciskami, co się zwała Terminator 3. Na szczęście twór ten był niezbyt ruchliwy i nie kusił go podbój ludzkości. W zestawie znalazły się klasycznie dwa pady i pistolet. O ile peryferia nie okazały się stresoodporne i trzeba było je często wymieniać, o tyle sama konsola żyje do dzisiaj. Spadała, była deptana, zalewana, a i tak działa. Po prostu cud rosyjsko-chińskiej myśli technicznej. 
W późniejszych latach, gdzieś tam po drodze, miałem jeszcze styczność z wynalazkiem będącym pegasusowym wyrobem amigopodobnym. Całość, wyraźnie zaokrąglona w swej budowie, przypominała legendarną Amigę z padami w stylu Nintendo GameCube i... komputerową myszką. Co prawda mocno upośledzoną, ale jednak. Zabawka ta była tak naprawdę nieco rozbudowanym Pegasusem. Jeżeli włączyło się ją przy pustym gnieździe kartridżów, odpalał się system podobny do wczesnych wersji Windowsa. To właśnie tu przydawał się gryzoń. W porównaniu z pecetami program wiele nie oferował, ale i tak pozwalał na pisanie w notatniku (bez polskich znaków i możliwości zapisu), ułożenie pasjansa, czy wdepnięcie na minę w nieśmiertelnym saperze. 
Później w moim życiu nastała już era klasycznego pieca i bardziej konkretnych konsol...


19coś

Na dobry początek solidna strzelanka z samolotami w klimatach II wojny światowej, czyli 1942. Gra ostra i niełatwa. Jednym słabym samolocikiem (z ograniczonymi zapasami paliwa), atakowało się całe floty okrętów i eskadry samolotów, jednocześnie. Każdy ukończony etap dawał mnóstwo satysfakcji, ale wcześniej powodował solidną wściekliznę z dziesiątkami przekleństw i pianą na pysku. Czasami w natłoku wrogich maszyn oraz istnych fal pocisków ciężko było cokolwiek zrobić. Solidny łomot fundowali też bossowie kończący większość etapów. Ale mi, jako rasowemu masochiście, było mało i sporo czasu spędziłem też nad inną częścią tej serii, czyli 1943: The Battle of Midway.



Wiewióry dwie

Dalej mamy Chip'n Dale Rescue Rangers. A dokładniej jej druga część. Tytuł urzekł mnie nie tylko klimatem (bo byłem wielkim fanem kreskówki o drużynie RR), ale także sporą dawką grywalności (ach, to rzucanie czym popadło) i bardzo przyjemną dla oka grafiką. I to w sumie tyle, co pamiętam na temat.


Jak Stalone ze Schwarzeneggerem

Contra - i już nic więcej nie trzeba dodawać. Ale warto to zrobić. Jeden z największych klasyków w historii gier. Dwóch mięśniaków (na wielu okładkach i reklamach strasznie podobnych do wspomnianych gwiazd kina), ostre strzelanie, wybuchy, mutanty, kosmici i ratowanie świata, czyli wszystko to, za co kocha się kino lat 80. Dzięki temu tytułowi można było poczuć się jak Rambo i Terminator w jednym. Gra wręcz idealna do zabawy we dwóch, i to nawet dzisiaj. Jeżeli robisz imprezę, na której są ludzie pamiętający stare dobre czasy, warto podłączyć konsolę i zagrać. 
No i jeszcze ta muzyka. Coś wręcz niesamowitego. Do dzisiaj ciężko mi uwierzyć, że na takie miksery dało się stworzyć takie bity. Zresztą kiedyś już na blogu wspomniałem o ścieżce z Contry. Kto poszuka, ten znajdzie.


[cenzura] pies!

Kto strzelał do kaczek w Duck Hunt? A kto miał ochotę czasem strzelić w śmiejącego się z nas psa? No właśnie. Ten pchlarz był istotą bardziej upierdliwą od latających po całym monitorze ptaków. O ile drób był po prostu głupi i szalał, gdzie tylko mógł (w późniejszych etapach tak, jakby wrodzone ADHD popił mocna kawą i zagryzł pobudzaczem), o tyle to psisko wrednie i chamsko obśmiewało każde pudło. Ale za to grafika i animacje w tej grze. Ach! Cudnie je się wspomina.


Dr. Mario

Czyli Tetris trochę inny, którego najjaśniejszym elementem jest tytułowy Mario. Tym razem zamiast ratować księżniczkę, rzuca kolorowymi pigułkami. Gra warta zapamiętania dzięki wpadającej w ucho muzyce, ciekawemu pomysłowi na zabawę oraz animacjom szajbniętych wirusów, które nie wstrzymywały się w okazywaniu uczuć, gdy dostały lekami po głowie.


Kacze opowieści

Znane także jako Duck Tales. Miałem przyjemność zagrać jedynie w drugą część, ale i tak było warto. W grze kierujemy legendarnym Sknerusem McKwaczem, który mimo swego wieku całkiem żwawo podskakuje na swojej lasce (naprawdę!). Celem zabawy, a jakżeby inaczej skoro gramy najbogatszym kaczorem na świecie, jest szukanie skarbów. W naszej podróży zwiedzamy egipskie grobowce, górskie jaskinie, przeklęte okręty i zatopione miasta. Po drodze pokonujemy proste, acz ciekawe łamigłówki, odkrywamy tajemnicze pomieszczenia, które twórcy sprytnie poukrywali i zbieramy skarby, by na koniec każdego etapu stoczyć satysfakcjonujący pojedynek z bossem. Jedyną wadą wersji, w którą grałem była japońska wersja językowa.


Ku szczytowi

Gra Ice Climber miała jedną prostą zasadę: trzeba było przebić się na szczyt góry. Prawda, że proste? W teorii tak, w praktyce już nie. Wszystko w tej grze chciało nam w tym przeszkodzić. Od yeti i spadających sopli, przez oblodzone podłogi po nieustępliwie ponaglającą nas kamerę, które wędrowała ku szczytowi, nie dając nam chwili na odpoczynek. No i jeszcze te durne ptaszyska na ostatnich poziomach....


Niezapomniana gra bez zapomnianych piasków

Niezwykle realistyczna animacja głównego bohatera. Rozbudowany labirynt pełen śmiertelnych pułapek. Niebywałe jak na tamte czasy powiązanie ruchu bohatera z otaczającym go światem. Wymagające pojedynki z przeciwnikami. I tylko jedna godzina na uratowanie księżniczki z rąk wezyra. Tak, oto pierwsza część Prince of Persia. Moja wersja niestety była niegrywalna, ponieważ jak przystało na rosyjsko-chiński port była strasznie zbugowana. System walki był tak popsuty, że przeciwnicy zabijali mnie wzrokiem. Peszek...


Japońska gra z włoskim hydraulikiem, co wygląda jak Meksykanin

Tak, mowa o największej legendzie elektronicznej rozrywki, o Super Mario Bros. Co się człowiek przy tej grze namęczył, ile nabluzgał, ile razy się cieszył. Tego nie idzie zliczyć. Przyznam bez bicia, że nigdy nie zdołałem jej ukończyć. Podobno mój brat tego dokonał, ale po tym, jak pół roku podziwiałem jego męczarnie z jedną przepaścią na końcowych etapach, ciężko mi w to uwierzyć. Jednak dla mnie nieważne okazało się przejście gry. Bardziej zależało mi na eksploracji poziomów i szukania skrótów oraz ukrytych przejść na bonusowe fragmenty. No i zbieranie monet.


Piłka kopana

Gdy Fifa od EA dopiero raczkowała, a w Konami nikt nie śnił nawet o wielkiej przyszłości Pro Evolution Soccer, dzieciaki takie jak ja zagrywały się w produkcję o prostym tytule Soccer. Kanciaste boisko, kanciaści piłkarze, kanciaste bramki i kanciasta piłka. Nawet dźwięki były kanciaste. Nie przeszkadzało to jednak w rozgrywaniu kolejnych meczy z kumplami, gdy za oknem pogoda na prawdziwe kopanie nie pozwalała.


Piksel wagi ciężkiej

Tank (znana także jako Tank 1980 i Tank Battalion) - gra o strasznej grafice, z nieprzyjemnymi dźwiękami, sztuczną inteligencją głupszą od lemingów, ale czego w sumie się spodziewać od gry wydanej w 1980 roku. I tak był to produkt niezwykle grywalny, zarówno przy samotnej posiadówie, jak i w dwóch graczy. A teraz przyznać się: kto na własnych mapach otaczał orzełka niezniszczalną ścianą?


Słowem końca

Tak kończy się mój mały przegląd gier z epoki pada łupanego. Zostało jeszcze wiele pamiętliwych tytułów, których nie wymieniłem albo z braku dobrej pamięci do nazw, albo wstyd się przyznać, że człowiek zasuwał różowym pingwinkiem po labiryncie. Skakało się też jak ten ninja po drzewach. Brało udział w niejednych zawodach (i podrzucało przeciwnikowi piranie do basenu lub klasycznie zdzieliło się go kijem do hokeja, ewentualnie strzelało piłką w klejnoty rodzinne). Po prostu grało się...

2 komentarze:

  1. Ah, to były czasy!

    Nawet teraz chętnie pograłabym w Contrę, w którą naparzałam mając lat pięć i więcej (pewnie przez nią później z takim zaangażowaniem oglądałam filmy z Brucem Lee), sama, z kuzynką, z tatą... Szkoda tylko, że po dwóch przejściach całej gry umiałam już ją przejść bez tracenia życia XD Pod tym względem Tetris był bardziej wymagający, bo im lepiej szła gra tym szybciej później spadały klocki. Ile to się człowiek nawkurzał XD

    A Mario Bros to po prostu absolutna legenda. Przeszłam go kilka razy w całości i za każdym razem modliłam się, żeby nie trafić na niekończącą się Planszę (to była swego rodzaju pętla, można było przechodzić ten sam poziom nawet 50 razy i nic XD).
    I Tank! Jedna z moich lubionych gier. Czasami otaczałam orzełka niezniszczalną ścianą, ale to czyniło grę nudną. Gdzie ten dreszczyk emocji XD

    Jak mogłeś nie wspomnieć o Pac-manie! No proszę cię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Pac-mana nie miałem w swojej kolekcji. ;P
      Ale kiedyś zagrałem. Było to w czasach, gdy ganiał duchy w logo google. XD

      Usuń